Polsko-austriacki przekładaniec

utworzone przez | kwi 9, 2020 | Cykle & wpisy gościnne, O krajach DACH | 0 komentarzy

Historia nigdy nie jest czarno-biała. Ma mnóstwo odcieni, kolorów. Jedna historia przeplata się z drugą. O takich przeplatańcach, przekładańcach polsko-austriackich opowie dzisiaj Beata z bloga Viennese breakfast.

Zamieszkanie w nowym kraju bywa wyzwaniem językowym i kulturowym. Gdy stawiałam pierwsze kroki w Austrii, wiele z tego, co mnie otacza, wydawało mi się inne, obce. Pomyślałam wtedy, że przecież z Wiednia do Cieszyna jest tylko nieco ponad 300 km, do Krakowa 450 km. Podobne odległości dzielą te miasta i Warszawę, co prawda w odwrotnej kolejności, bo tu Kraków jest miastem leżącym bliżej stolicy. Niemożliwe więc by język, kultura, historia i ludzie nie przenikali się, nie wpływali na siebie. Ten przepływ nazwałam przekładańcem polsko-austriackim i największą frajdą jest dla mnie odkrywanie jego kolejnych warstw.

Każda z nich ma znaczenie. Jednak o części z nich praktycznie zapomnieliśmy, bo stały się tak „nasze”, że ich pochodzenie nie jest już istotne. Część z warstw poszła w zapomnienie, chociaż tworzyła przyczyny i kształtowała rzeczywistość, jaka nas otacza.

Kiedy więc powstała pierwsza warstwa przekładańca?

Cofnę się tu do początków tego, co dzisiaj nazywamy Polską i Austrią. Za punkt startowy istnienia Polski przyjmuje się rok 966 i Mieszka I jako jej władcy. Dla Austrii tym rokiem jest 976, gdy powstała Marchia Wschodnia z Leopoldem I Babenbergiem jako margrabią. Do pierwszego spotkania się, czy raczej ścierania między władcami Polski i Austrii, doszło dopiero w drugim pokoleniu. Synowie Leopolda i Mieszka już na początku nowego tysiąclecia starli się o Morawy. Byli to Bolesław Chrobry, który zyskał prawo do korony czeskiej a z nią pretensje do Moraw, i Henryk I margrabia Marchii Wschodniej, który jako lennik wspierał Henryka II, króla niemieckiego a później cesarza. Nie było to więc przyjacielskie spotkanie, ale i nie zniechęciło do tworzenia kolejnych warstw przekładańca.

Najprościej pisać o tym, jak przeplatały się losy koronowanych głów, bo to ich życie opisywali kronikarze, oni sami pozostawili po sobie listy, dokumenty. Trzeba jednak pamiętać, że z tymi księżniczkami wydawanymi za mąż za władców sąsiednich i dalekich krain ruszał w drogę cały orszak dam dworu, rzemieślników, medyków, kucharzy, krawców i speców fachów, o których istnieniu my już nie pamiętamy.

Jako przykład tego, jak potrafiły zmieniać gusta i przyzwyczajenia nowych poddanych owe księżniczki, niech będzie królowa Bona, która zmieniła polską kuchnię, wprowadzając do niej nie tylko większą ilość warzyw, ale i makarony. Zastanawiasz się być może, dlaczego Włoszka jest wspomniana w polsko-austriackim przekładańcu. Otóż ciocią Bony Sforza była Bianca Maria Sforza, żona Maksymiliana I, twórcy potęgi Habsburgów i to te rodzinne koligacje spowodowały wyswatanie Zygmunta i Bony.

Maksymilian I postać, której nie da się pominąć, ucząc się historii Europy. Zwykle jednak nie wspomina się przy tej okazji o ciociach, babciach i kuzynach, którzy mieli wpływ na władców wysuwających się na pierwszy plan w dziejach. Maksymilian miał babcię uznawaną za matkę założycielkę tej linii Habsburgów. Szanowana matka rodu pochodziła z Mazowsza. Miała na imię Cymbarka. Nad Dunajem nazywają ją Cymburgis, Cimburga. Była Piastówną, córką Siemowita IV i Aleksandry, która z kolei była siostrą Jagiełły.

Mam wrażenie, że ludzie, którzy nosili i noszą korony na głowach, to jedna wielka rodzina. Czasem szczęśliwa a czasem wadząca się ze sobą, nawet dochodzi do rękoczynów. Zwykle jednak nie robią sobie większej krzywdy, gorzej znoszą te ich spory poddani.

Autor: Beata Mazurek

Jest warstwa przekładańca polsko-austriackiego, która może Cię zaskoczyć. Powstała ona daleko od Wisły i Dunaju, bo w Ziemi Świętej podczas trwania III wyprawy krzyżowej. Był rok 1190, Akkę oblegały wojska Saladyna. Wewnątrz jej murów bronili się rycerze dowodzeni przez Konrada z Montferratu, Fryderyka V Szwabskiwgo, Ryszarda Lwie Serce i Leopolda V Babenberga. To tam narodziła się czerwono-biało-czerwona flaga austriacka i zakon krzyżacki. Mieli zajmować się rannymi, a szybko stali zakonem wojującym niby z poganami, a w zasadzie budującym jedynie swoją potęgę. Zaledwie 35 po zawiązaniu się zakonu w Akkce byli już na ziemiach polskich sprowadzeni tam przez Konrada Mazowieckiego. Ile narobili zamieszania i przelali krwi, nie muszę wspominać. Dla Polaków zwykle historia zakonu kończy się na hołdzie, jaki złożył Wielki Mistrz w 1525 roku Zygmuntowi Staremu, którego żoną była Bona – i to jeden z tych momentów, gdy słyszę sama siebie mówiącą: „Ach jaki ten świat jest mały, a losy ludzi splątane ze sobą!” Zamiast katolickiego zakonu za sąsiada mieliśmy od tego czasu protestanckie Prusy. Zakon nie przestał jednak istnieć, jedynie wrócił do pierwotnej formy i odłożył miecze. 250 metrów od Stephansdom przy Singerstraße 7 jest dzisiaj wiedeńska siedziba zakonu.

Wspomniałam o Akkce, początkach zakonu i Leopoldzie V także, by zwrócić Twoją uwagę na pewną warstewkę dość niepozorną, ale nie jestem pewna czy jest taka naprawdę. Leopold z numerem V był wnukiem Leopolda III, świętego kościoła rzymsko-katolickiego. Jego ciotką była Agnieszka, żona Władysława Wygnańca, najstarszego syna Bolesława Krzywoustego. To on jako pierwszy próbował zjednoczyć podzielone przez testament taty królestwo. Władysław i Agnieszka Babenberg byli rodzicami książąt śląskich.

Pobawię się jeszcze chwilę w koligacje. Mama Agnieszki nosiła to samo co ona imię. Leopold III był jej drugim mężem. Wcześniej była żoną Fryderyka I księcia Szwabii, a ich synem był Fryderyk nazywany Jednookim. To z powodu syna Fryderyka wspominam ten fragment przekładańca. Chcę Ci na jego przykładzie pokazać, że sprawy nie zawsze są takimi, na jakie wyglądają na pierwszy rzut oka. Fryderyk to tata samego Rudobrodego, czyli cesarza Fryderyka Barbarossy. W krajach niemieckojęzycznych jest on człowiekiem legendą, bohaterem i fundamentem, na którym buduje się historię. Odbił swoje piętno na całej Europie i nie tylko w czasie gdy żył.

W 1157 roku wyruszył on na wojnę z synami Kazimierza Krzywoustego. Zrobił to nie dlatego, że nie lubił Polski czy chciał podbić nasze ziemie, ale by pomóc rodzinie odzyskać włości. Rodziną była Agnieszka Babenberg, czyli ciocia Barbarossy a żona Władysława Wygnańca, najstarszego syna Bolesława Krzywoustego.

Wojna, w której ginęli ludzie była tak naprawdę awanturą o spadek między synami Krzywoustego. Ten schemat niestety powtarzał się przez stulecia, a nawet tysiąclecia. Niewiele wojen było toczonych o wartości czy przetrwanie fizycznie zagrożonych eksterminacją ludów. Zwykle była to awantura w rodzinie toczona rekami poddanych. My jako Ci poddani, królów, prezydentów, wszelkiej maści liderów zbyt łatwo dajemy się wciągnąć w cudze wojny napędzane ambicjami jednostek.

Na szczęście były też koronowane głowy, które nie tylko starały się nie pchać poddanych do bijatyk, ale miały wręcz pozytywistyczne podejście do roli, jaką mają do odegrania. Opowiem Ci teraz o miejscu i ludziach warstwy przekładańca, która jest bardzo bliska mojemu sercu.

Albertina to jedna z największych galerii świata, skrywająca skarby malarstwa i grafiki. Jej powstanie to piękny i spory kawałek przekładańca polsko-austriackiego. Budowanie jej zapoczątkował ślub Marii Krystyny, córki Marii Teresy z Albertem, synem i wnukiem polskich królów Augustów z numerkami II i III Sasów w roku 1766. Młoda para dostała w prezencie Śląsk Cieszyński. Albert odtąd był księciem Sasko-Cieszyńskim. Nie był to wtedy piękny i bogaty kawałek ziem, którymi władałam Maria Teresa, ale miał w sobie potencjał, który młodzi widzieli. Zabrali się energicznie do pracy i postawili w stosunkowo krótkim czasie księstwo na nogi. Rozwijali edukację, zainwestowali w przemysł – wybudowali między innymi hutę żelaza w Ustroniu.

Księstwo rozkwitało, małżeństwo było bardzo udane, poddani zadowoleni, a majątek zyskiwał na wartości, jedynie potomka brakowało książęcej parze. Ten dobry czas skończył się niestety w 1798 roku, gdy zmarła Maria. Osamotniony Albert przeniósł się do Wiednia i ze stolicy zarządzał ziemią cieszyńską. To był ten moment, gdy oddał się cały swojej pasji — gromadził ryciny, rysunki i obrazy. Jego zbiory rosły szybko. Pieniędzy na zakup nowych dzieł mu nie brakowało – Księstwo Cieszyńskie rozkwitało. Tempo, w jakim rosły zbiory, wkrótce zmusiło do szukania miejsca dla ich ulokowania i tak w 1822 roku Palais Erzherzog Albrecht zamienił się w jedną z najpiękniejszych galerii Europy – Albertinę.

Autor: Beata Mazurek

Skoro już mowa o Śląsku Cieszyńskim, to nie mogę nie wspomnieć o piwie Żywiec. Browar założył w 1856 roku arcyksiążę Albrecht Fryderyk Habsburg, książę cieszyński i wnuk księcia Alberta Sasko-Cieszyńskiego. Nie dziwi więc, że z polskich piw, akurat Żywiec dostaniecie bez większych problemów w Wiedniu.

Wiek XIX to ciekawy czas, gdy warstwy przekładańca były tak gęste, że czasem trudno rozpoznać, która jest polska, a która austriacka. Taką jest ta, która nosi imiona bohaterów wojen napoleońskich, którzy w pewnym momencie stali po przeciwnych stronach barykady. Jednym z nich był urodzony w Wiedniu w pałacu Kińskich przy Freyung 4 Józef Poniatowski, drugim książę cieszyński Karol Ludwik, a trzecim Karl Philipp Schwarzenberg. Wszyscy z Wiednia, powiązani rodzinnie, relacjami przyjaźni i wojną.

By nie zakończyć tej krótkiej opowieści o przekładańcu wojną, przeskoczę do początku XX wieku i pięknych czasów CK. W 1902 roku, w czasie gdy panował Franciszek Józef, a Wiedeń miał się bardzo dobrze pod każdym względem, zjechał do niego krakowianin, Franciszek Trześniewski. Miał szalony pomysł na nowy rodzaj biznesu – biznes kanapkowy. Pomysł Franciszka okazał się strzałem w dziesiątkę. Kanapki Trześniewskiego kupisz dzisiaj w kilku punktach Wiednia. Znajdziesz je między innymi pod Dorotheergasse 1. Dzisiaj te kanapki z pysznymi pastami są jednym z symboli Wiednia.

Powstają też ciągle nowe warstwy przekładańca, które tworzą Polacy w Austrii, ale i Austriacy obecni w Polsce np. pięknie łączące stare z nowym Muzeum Śląskie w Katowicach to projekt architektów z Grazu. Jaki kolor i smak będą miały powstające warstwy, decydujemy teraz my. Oby było słodko i pikantnie, zaś kwasu i goryczy jak najmniej.

Beata Mazurek — od siedmiu lat z małym okładem mieszka w Wiedniu. Jak sama mówi, oswaja nowe miasto, kraj, język i kulturę a swoimi odkryciami dzieli się na blogu Viennese breakfast. Opowiada tam o Austrii i Wiedniu. Prywatnie mól książkowy, pijąca za dużo kawy, fotograf, który częściej sięga ostatnio po pędzle i ołówek niż swojego staruszka nikona.

Hallöchen!

Jestem Ola Jakubowska i od 2013 roku sprawiam, że moje dorosłe kursantki mówią po niemiecku płynnie, naturalnie i z większą pewnością siebie. Też tak chcesz? Pozostańmy w kontakcie!

Social Media

POBIERZ BEZPŁATNY
Willkommensgeschenk